wtorek, 9 stycznia 2018

Córeczko

Córeczko
Był mroźny lutowy poranek, szykowałam w kuchni śniadanie, za dwadzieścia minut miałam wyjść do pracy. Po chwili z sypialni wyszedł tata, powiedziałam mu: zobacz do łazienki.
Stałam przy kredensie, tata poszedł, wrócił, objął mnie od tyłu i całując delikatnie moja szyję powiedział: czyli jednak- trzecia rocznica będzie w trójkę. Obróciłam się do niego, przytuliłam i po policzkach popłynęły nam łzy szczęścia.


Potem poszłam do łazienki, wzięłam test z dwoma kreseczkami, zawinęłam w chusteczkę i schowałam do szuflady na pamiątkę.
Od tego czasu byłaś już z nami, to znaczy pewnie byłaś już kilka dni wcześniej, ale od tego dnia o tym wiedzieliśmy.


Kilka miesięcy później jedziemy autem do Wrocławia, droga jest na sporym odcinku dziurawa i kiedy auto podskakuje mam wrażenie, że czuję Twoje pierwsze ruchy. Nie jestem pewna, ale kiedy tydzień później byliśmy u przyjaciół czuję jak mnie delikatnie muskasz od środka.
Teraz już wiem, czuję na pewno i poznaję to uczucie.
Tydzień temu to też byłaś Ty.
Dziękuję, za tamto przywitanie w podróży i przepraszam, że Cię nie poznałam.


Od tego czasu czuję Cię już codziennie, przykładam rękę do brzucha i czuję Twoje ruchy, czasem proszę tatę, by położył dłoń na brzuchu i też to poczuł. Jednak Ty wtedy przestajesz. Niedługo potem tata leży pierwszy raz w szpitalu. Kiedy wraca, tego wieczoru tuli się do mnie, kładzie rękę na brzuchu i przybijasz mu piątkę delikatnym kopniaczkiem.
"To moja nagroda" mówi tata.


Kilkanaście dni później tata znowu leży w szpitalu, jest środa, jest czerwiec i jest gorąco. Rano odebrałam od niego telefon i powiedział, że jest diagnoza. Jadę do niego, wchodzę na salę, padamy sobie w objęcia i płaczemy. Siadam u taty na łóżku, obejmuje mój brzuch i mówi: dobrze, że będziemy ją mieć.
Tego dnia mam badanie usg, które ma pokazać czy jesteś zdrowa. Tata chce dostać przepustkę, ale nie może. Jadę więc sama i wtedy po raz pierwszy widzę Twoją twarz.
Jesteś bardzo podobna do taty.
I jesteś zdrowa.


Nie mogliśmy wymyślić dla Ciebie imienia. Pewnego dnia przy obiedzie powiedziałam: Milenka. Milusia?- odpowiedział tata- może być. Zostałaś Milusią i chyba nie ma imienia, które lepiej oddałoby to jaka jesteś. Jesteś urocza, figlarna, uśmiechnięta, jesteś po prostu milusia.

Gdy zbliżał się czas, kiedy miałaś do nas przyjść pomyślałam sobie, że w szpitalu rodzi się tyle dzieci i co jeśli ktoś się pomyli. Mówię o tym mojej siostrze, że co jeśli Cię nie poznam.
Ona pozna Ciebie- odpowiedziała.


Pamiętam Ciebie tego dnia, byłaś malutka, miałaś ciemne włoski, byłaś cieplutka i byłaś moja.
Ach, więc to Ty.


Tata kilka dni wcześniej wziął chemię i tego dnia kiepsko się czuł. Przyjechał jednak do szpitala. Głaskał Cię, przytulał, trzymał na rękach. Godzinami spałaś, a my godzinami patrzyliśmy na Ciebie z zachwytem i miłością.
Nigdy wcześniej, ani później nie byłam bardziej szczęśliwa.

Córeczko, zaprosiliśmy Cię i Ty do nas przyszłaś, a my nie możemy Ci dać tego na co zasługujesz, poczucia 
stabilności i bezpieczeństwa, bo sami tego nie mamy.

Chcę jednak, żebyś wiedziała, że widzę Twoje łzy, gdy muszę pojechać do szpitala. Zamykam wtedy za sobą drzwi i też wtedy płaczę, tylko Ty tego nie widzisz. Czasem poleci mi kilka łez jak Tobie, czasem kilka więcej, a czasem zawyje dusza, a płacz utknie w gardle.
Chcę, żebyś wiedziała, że gdy jadę to oglądam Twoje zdjęcia i całuję je. Gdy zasypiam to myślę o Tobie, czy już śpisz, czy nie płakałaś, jak bardzo tęsknisz.

Ja tęsknię bardzo. 
Wiedz, że choć mnóstwo trwożnych myśli poświęcam tacie, to wcale nie mniej Tobie.

Żałuję, że Twoje dzieciństwo przypadło w tak trudnym dla nas czasie, ale nie żałuję, że jesteś. 
Nigdy, przenigdy w życiu nie chciałabym wrócić do czasu, gdy Cię nie było. Mimo, że żyło nam się wtedy łatwiej.

Dajesz mi tyle szczęścia, radości i siły, wprost nieproporcjonalnie do Twojej wielkości. Tyle dobra, szczerości i miłości zamkniętej w małym ciałku.
Sprawiasz,że jestem lepsza niż byłam.


Tak wielu rzeczy Córciu nie wiesz.
Nie wiesz jak bardzo o Tobie marzyłam i jak bardzo moje marzenia przerosłaś.
Nie wiesz, że gdy śpisz przychodzę do Ciebie i sprawdzam czy oddychasz.
Nie wiesz, że każdego dnia dziękuję Bogu za to, że jesteś.


Nie wiesz też jak trudną i wyczerpująca walkę toczymy ze śmiercią.
I że co dzień, gdy zaśniesz, tulę się do Ciebie, całuję Cię w główkę i szepczę:
Dobranoc Królowo Życia.
Bardzo Cię kocham.


3 komentarze:

  1. Wasza Królowa Życia jest prześliczna! Wcale nie dziwię się, że zwracają na nią uwagę nie tylko bliscy, ale i obcy. Nie można oderwać oczu.
    Wczorajsze popołudnie spędziłam na czytaniu Twoich zapisków od początku aż do tego posta. Bo choć trafiłam tu przypadkiem (klikając kilka razy w "następny blog", to poczułam się od razu jakoś dziwnie znajomo, "swojo".
    Moja historia związana z Hodgkinem zaczęła się w czerwcu 2015 roku. Moja wymarzona, wyśniona i wyczekana (po jednej stracie) córeczka miała wtedy 5 lat.
    Po leczeniu pierwszego rzutu - zdiagnozowano pierwotną oporność. Nie zakwalifikowano mnie do radioterapii, zostawiono 3 miesiące bez leczenia i pozwolono, żeby guz odrósł, rak nabrał sił... Na koniec rozłożono ręce i orzeczono, że już nic się nie da.
    Ostatecznie okazało się, że da się (musiałam co prawda wyszarpać się z "nimi", wykrzyczeć: mam za mało lat, żeby umrzeć, skoro nie umiecie mnie leczyć, znajdźcie kogoś, kto umie). Skracając... 1.5 roku temu odbył się przeszczep. Jest remisja. I żyję, choć hematolog, na którą tamtego kwietniowego dnia nakrzyczałam, przyciśnięta do muru orzekła, że na tym etapie można mi tylko wydłużać życie i jeśli będzie to rok, będzie można mówić o sukcesie). I żyję, choć sepsa MRSA po przeszczepie mogła do tego nie dopuścić. I żyję, bo - jak podsumowała ordynator Oddziału Przeszczepiania Szpiku (nie mogąc uwierzyć mojemu "dźwignięciu się" z tej sepsy i takiemu odbiciu wyników) - "ty musisz strasznie chcieć żyć, dziewczyno!" Chciałam! A jakże! To był paradoks - siłami, których nie miałam, wszystkimi nimi szarpałam się ze śmiercią o to moje życie. Które kocham całą sobą.
    Życzę Wam sił w pokonywaniu trudności i przeciwności, a także tego, by było ich (tych drugich) jak najmniej (skoro nie może być tak, że nie będzie ich wcale). Miłości życzyć Wam nie trzeba, bo czytając, ma się jej absolutną pewność.
    Wrócę tu jeszcze, jeśli pozwolisz.
    Przesyłam pozdrowienia i przepraszam za natłok słów.

    OdpowiedzUsuń
  2. Kasiu, dziękuję za Twój komentarz. Jak widzisz jesteś kolejnym przykładem na to, że medycyna się czasem myli i o swoje zdrowie trzeba walczyć.
    Ostatnio rzadziej tu piszę, ale na moim funpagu na fb jest więcej informacji i tekstów : https://www.facebook.com/skadstoznam

    OdpowiedzUsuń