piątek, 25 sierpnia 2017

Życie



Chodzimy późno spać. Mamy małe dziecko i jak zaśnie to mamy czas dla siebie. 

Telewizor włączamy rzadko, bardzo rzadko.
Czasem siedzimy w ciszy, ale najczęściej rozmawiamy. 

W ciagu dnia jest co na obiad i podaj mi smoczek, a wieczorem jest o czym myślisz i opowiedz mi o tym więcej.

Lubię te nasze wieczorne pogaduchy. I chociaż codziennie obiecujemy sobie, że w końcu pójdziemy wcześniej spać to codziennie jest tak samo. 
Kilka dni temu, kiedy już wygodnie leżałam w łóżku i próbowałam zasnąć dostałam sms: idziesz do pokoju pogadać?

Chwilę się waham.
W końcu już prawie śpię, a tak znowu zejdzie ze dwie godziny. 
Ale jak Eliasz był w szpitalu to zasypiałam sama w ciszy,  z jedną połową łóżka pustą i tak bardzo chciałam żeby był.
I jest. 
Nie wiem na jak długo, dzisiaj jest w domu, jutro może być w szpitalu.
Już nie raz tak było. 

Wstaję.

Rozmawiamy na luźne tematy, akurat padł temat nałogów.
Mówię mu o swoich małych uzależnieniach, między innymi od telefonu i słodyczy.

- A Ty jesteś od czegoś uzależniony?- pytam.
- Od życia- odpowiada. 

Cisza.
Szach- mat, po raz kolejny Eluś.
Dwa słowa i w tych dwóch słowach cała prawda o nim. 

Nie mogę zasnąć.
Nie mogę zasnąć z tymi słowami.

Jak bardzo to życie u niego widać. 
Kilka tygodni temu był w krytycznym stanie, lekarka, która była wtedy na sali na intensywnej terapii powiedziała: ja wychodzę, nie mogę patrzeć jak on umiera.

A on żyje.

Jak wrócił z intensywnej terapii i leżał na hematologii zrobiono mu badania. Wykazały, że nowotwór się bardzo rozwinął. Tak bardzo, że naciekał na płuco, zbierał mu się tam płyn i nie mógł oddychać.
Kiedy przyszłam do niego w poniedziałek rano to leżał pod tlenem i się dusił.
Wtedy to ja wyszłam, bo myślałam, że umiera.
Ale nie powiedziałam tego.
Kilka godzin później wieźli go na wózku na badanie i kiedy wrócił to śmiał się od ucha do ucha.
Pytam z czego.
- A bo jak tylko wjechaliśmy do windy to zszedłem z tego wózka i poszedłem na nogach, a jak wracaliśmy to w windzie sanitariusz mówi do mnie: siadaj na wózek, żeby nie było, że chodzisz, bo ja Cię miałem wieźć. 
I takie to było jego umieranie.

Bo on wciąż żyje.
Żyje i to jak.

Kończą się wakacje, ale chyba spędziliśmy je najlepiej jak się dało. 
Jeździliśmy wypocząć nad pobliski zalew i choć Eliasz się nie kąpał to z nami był.
Zajadaliśmy się lodami.
Braliśmy Milusię i chodziliśmy po mieście, czasem z celem, czasem bez celu. 
Robiliśmy często grilla, jedliśmy Eliasza ulubioną karkówkę i grillowana białą kaszankę. 
Spędzaliśmy czas z innymi i sami ze sobą.
Udało też nam się raz wyrwać na randkę.



Po prostu byliśmy. 
To było wyjątkowe lato.

Byliśmy na dnie, żeby teraz ogrzewać się słońcem na suchym lądzie.

Byliśmy tak blisko śmierci, ale zwyciężyło życie.
...

Wtedy tego wieczora Eliasz dodał jeszcze po chwili: 
- No i od Ciebie i od Milusi jestem uzależniony.

Cóż, męża z takim nałogami mogę mieć.

niedziela, 6 sierpnia 2017

Pomoc


Wracamy po tygodniu pobytu w szpitalu do domu, tego samego domu, ale do innej już rzeczywistości, bo zapadła diagnoza.
Na stole mamy ciepły posiłek.


Kilkadziesiąt wyjazdów do Wrocławia. Kilkadziesiąt razy potrzebny kierowca, od piątej rano do nie wiadomo której.
Zawsze jest.

Urodziła się Mili.
Odwiedziła nas położna. Waży i mierzy córkę, ktoś puka do drzwi. Znajomi przywieźli nam obiad. Jest zdziwiona, pyta czy to ktoś z rodziny. Nie. Codziennie, od kiedy wyszłam ze szpitala, ktoś nam przywozi obiad.
"Musicie być bardzo dobrymi ludźmi"
Możliwe, ale mamy też bardzo dobrych przyjaciół.

Wiozę Eliasza do lekarza, bo źle się czuje. Do domu już nie wraca i to przez półtora miesiąca. Muszę mu dowozić rzeczy, muszę go odwiedzać, muszę też opiekować się córka. 
Na każde zawołanie mam mamę. Czy to jest późny wieczór, bo muszę, bo już, bo jutro wiozą go karetka do Wrocławia i czegoś tam nie ma, czy to jest czwarta pięćdziesiąt, bo tak odjeżdża pociąg, zawsze mogę na nią liczyć. 
W każdy wtorek, piątek, sobotę, w każdą niedzielę i dni ustawowo wolne od pracy.
Kiedy pierwszy raz zostawiam ją na noc, serce rozpada mi się na kawałki. Ale wiem, że jest bezpieczna, że mama troszczy się o nią jak o własne dziecko.
Wiele razy pokrzyżowalam jej plany. 
Nigdy nie dala mi tego odczuć.

Dostaję złe wieści o zdrowiu Eliasza, nie śpię całą noc, rano czuję, że muszę do niego pojechać, ale nie mam z kim.
Jeden telefon i "dobrze, będę po Ciebie za godzinę".

Eliasz tęskni za córka, tęskni tak bardzo, że załatwia sobie przepustkę z oddziału, z którego nie ma przepustek.  
Brat Eliasza przywozi mnie i Mili do Wrocławia. Łzy wzruszenia, pięć godzin przytulania i całusów.

Kiedy Eliasz leży tygodniami w szpitalu trzeba mu wyprać ubrania i czasem dowieźć coś do jedzenia.
Bratowa, kobieta o złotym sercu.

W piątek rano dowiaduję się, że w poniedziałek trzeba przywieźć z Poznania do Wrocławia Eliasza preparaty do badania.
I w piątek w południe już wiem kto pojedzie.
Ten ktoś bierze w poniedziałek urlop.
Głupio mi, mówię mu o tym.
-Nie przejmuj się, to mój urlop i wykorzystuję go na to na co chcę.
Chcę Wam pomóc.

Eliasz leży na intensywnej terapii, a ja z tym wszystkim na głowie ogarniam tylko to co najważniejsze. 
Czyli Eliasza i Milusię.
Przyjeżdża ktoś posprzątać mi w mieszkaniu.
Ktoś inny zadbał bym miała coś w lodówce, gdy wracam z Wrocławia.

Czasem wychodzę późnym wieczorem z domu, spaceruje i płacze.
Mam takie osoby, do których mogę zadzwonić zawsze.

Mówicie, że jesteśmy dzielni.
To prawda. 
Ale jesteśmy dzielni także dzięki Wam.

Nie o wszystkim wspomniałam.
Nie o wszystkich napisałam.
Wszystkim bardzo dziękuję.

wtorek, 1 sierpnia 2017

Trzydzieści

Kiedy byłam dzieckiem ludzie po czterdziestce wydawali mi sie bardzo starzy.
Myślałam, że młodość jest do dwudziestki, później do trzydziestki jest dorosłość, po trzydziestce zaś jest wiek średni, a po czterdziestce właśnie starość.
Nie wiem co w mojej głowie zwiastowały kolejne dekady, ale patrząc na tak szybko postępująca starość, to raczej nie można się było spodziewać w nich zbyt wiele.

Czas leci szybko, nie tylko mi. 
Podobno im człowiek starszy tym czas leci szybciej. 
Jest poniedziałek, zaraz wtorek, środa, weekend i kolejny poniedziałek. 
Dopiero zaczęły się wakacje i za chwilę się skończą.
Niedawno był początek roku, a już jesteśmy dobrze za jego połową.

Zawsze bałam się mojej trzydziestki.
Przekroczenia tej symbolicznej granicy, kiedy to z przodu nie stawiamy już dwójki.  
Bałam się, że najlepsze lata będę miała już za sobą. 

Nie wiem jakie lata mam jeszcze przed sobą, ale wiem, że te które mam teraz są lepsze od tych co miałam kiedyś.

Chociaż bardzo trudne, to jednak lepsze.
Bo jest w nich miłość.
Do męża i bezgraniczna do córki.
Nie ma w nich lęku.
Co prawda jest jeden solidny, ale mnie nie paraliżuje.
Już nie.
Nie ma też we mnie wstydu przed swoją wrażliwością.
Płaczę ze szczęścia i ze smutku, ze wzruszenia i ze złości. 
I nie wstydzę się już tych łez. 

Dzięki Eliasza chorobie mam też pewną mądrość, choć akurat tego rodzaju mądrości wolałabym chyba nie nabyć. 

A trzydziestka przyszła kilka miesięcy temu.
Przyszła co prawda spodziewanie, ale przemknęła prawie nie zauważona.

Prawie, bo Eliasz leżał wtedy w szpitalu, a ja tego wieczora kiedy położyłam już spać Milusie i zrobiłam wszystko co miałam zrobić, wzięłam do ręki telefon i wklepałam kilka słów.
Oto one.
"23.03.2017
Godzina 22:26.  Jeszcze przez godzinę i 34 minuty mam 29 lat. Symboliczna granica zostanie przekroczona. Od kilku lat się tego bałam. Tej trójki z przodu, trzydziechy, pożegnania młodości. Dziś boję się czegoś innego. Czegoś, co mi nawet nie przechodzi przez gardło, a co dopiero przez klawiaturę telefonu. 

A więc mam prawie trzydzieści lat i poza tym mam jeszcze:
- męża, choć ostatnio bardziej nie mam niż mam
- dziecko, cudne, wspaniałe, piękne, moje, najmojsze
- kota, tak, tak Elka dożyła mojej trzydziechy
Myślę co jeszcze mam...ale jeśli mam tych dwoje wyżej to mam wszystko."

I oby to "wszystko" było nadal.
I oby zawsze było dla mnie wszystkim.