niedziela, 6 sierpnia 2017

Pomoc


Wracamy po tygodniu pobytu w szpitalu do domu, tego samego domu, ale do innej już rzeczywistości, bo zapadła diagnoza.
Na stole mamy ciepły posiłek.


Kilkadziesiąt wyjazdów do Wrocławia. Kilkadziesiąt razy potrzebny kierowca, od piątej rano do nie wiadomo której.
Zawsze jest.

Urodziła się Mili.
Odwiedziła nas położna. Waży i mierzy córkę, ktoś puka do drzwi. Znajomi przywieźli nam obiad. Jest zdziwiona, pyta czy to ktoś z rodziny. Nie. Codziennie, od kiedy wyszłam ze szpitala, ktoś nam przywozi obiad.
"Musicie być bardzo dobrymi ludźmi"
Możliwe, ale mamy też bardzo dobrych przyjaciół.

Wiozę Eliasza do lekarza, bo źle się czuje. Do domu już nie wraca i to przez półtora miesiąca. Muszę mu dowozić rzeczy, muszę go odwiedzać, muszę też opiekować się córka. 
Na każde zawołanie mam mamę. Czy to jest późny wieczór, bo muszę, bo już, bo jutro wiozą go karetka do Wrocławia i czegoś tam nie ma, czy to jest czwarta pięćdziesiąt, bo tak odjeżdża pociąg, zawsze mogę na nią liczyć. 
W każdy wtorek, piątek, sobotę, w każdą niedzielę i dni ustawowo wolne od pracy.
Kiedy pierwszy raz zostawiam ją na noc, serce rozpada mi się na kawałki. Ale wiem, że jest bezpieczna, że mama troszczy się o nią jak o własne dziecko.
Wiele razy pokrzyżowalam jej plany. 
Nigdy nie dala mi tego odczuć.

Dostaję złe wieści o zdrowiu Eliasza, nie śpię całą noc, rano czuję, że muszę do niego pojechać, ale nie mam z kim.
Jeden telefon i "dobrze, będę po Ciebie za godzinę".

Eliasz tęskni za córka, tęskni tak bardzo, że załatwia sobie przepustkę z oddziału, z którego nie ma przepustek.  
Brat Eliasza przywozi mnie i Mili do Wrocławia. Łzy wzruszenia, pięć godzin przytulania i całusów.

Kiedy Eliasz leży tygodniami w szpitalu trzeba mu wyprać ubrania i czasem dowieźć coś do jedzenia.
Bratowa, kobieta o złotym sercu.

W piątek rano dowiaduję się, że w poniedziałek trzeba przywieźć z Poznania do Wrocławia Eliasza preparaty do badania.
I w piątek w południe już wiem kto pojedzie.
Ten ktoś bierze w poniedziałek urlop.
Głupio mi, mówię mu o tym.
-Nie przejmuj się, to mój urlop i wykorzystuję go na to na co chcę.
Chcę Wam pomóc.

Eliasz leży na intensywnej terapii, a ja z tym wszystkim na głowie ogarniam tylko to co najważniejsze. 
Czyli Eliasza i Milusię.
Przyjeżdża ktoś posprzątać mi w mieszkaniu.
Ktoś inny zadbał bym miała coś w lodówce, gdy wracam z Wrocławia.

Czasem wychodzę późnym wieczorem z domu, spaceruje i płacze.
Mam takie osoby, do których mogę zadzwonić zawsze.

Mówicie, że jesteśmy dzielni.
To prawda. 
Ale jesteśmy dzielni także dzięki Wam.

Nie o wszystkim wspomniałam.
Nie o wszystkich napisałam.
Wszystkim bardzo dziękuję.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz