sobota, 15 lipca 2017

Torba.

Mam taką torbę, której nigdy nie rozpakowuję. 
To torba, którą zabieram, gdy jadę do Eliasza do szpitala. Wymieniam tylko zużyte rzeczy. Kosmetyki mam wszystkie razy dwa, jeden zestaw w łazience, jeden w torbie. 
Kiedyś po powrocie wszystko wyciągałam, torbę składałam w kostkę i chowałam na dnie szafy.
Od jakiegoś czasu już nie. 
Od czasu kiedy Eliasz więcej jest w szpitalu niż w domu.
Od czasu kiedy nie wiem, w którym momencie będę musiała do niego pojechać.
Od czasu kiedy nie wiem, ile minut będę mieć na spakowanie.
Od czasu kiedy nie wiem, ile zostanę.
I w tym całym nie wiem, mam to jedno wiem- wiem, że mam spakowaną torbę. 
To bardzo dużo.

Do tej torby czasem dokładam coś, o co prosi mnie Eliasz i mu wiozę.
Czasem zabieram coś od niego do domu.

Ale w tym całym życiu z chorobą w tle jestem świadkiem wielu sytuacji, splotów zdarzeń, niezwykłych opowieści zwykłych ludzi.

Wszystko to więc wożę za szpitala do domu w tej czarnej szmacianej torbie. 
Czasem to wszystko zaczyna ciążyć, tak jak dziś. 

W tej torbie jest Pan Waldek i jego opowieść o dzieciach. 
Pan Waldek ma zdrową dorosłą córkę. Kiedy była mała urodził im się syn. Miał wodogłowie.
Lekarze dawali mu miesiąc życia. 
- Włożyłem w jego leczenie wszystkie pieniądze.

Żył cztery lata i miesiąc.

Po niedługim czasie chcąc wypełnić pustkę zdecydowali się na kolejne dziecko.
Urodziła się córka.
- Ona coś dziwnie wygląda- powiedział do nas lekarz. 
Nastepnego dnia okazało się, że dziewczynka ma zespół Downa. 
- Płakaliśmy z żoną jak dzieci.
Wierzę.
Dziś Pan Waldek leży z Eliaszem na sali i leczy nowotwór. 
- Gdybyśmy jej nie mieli, nie wiem jak byśmy dali z żoną radę. Ona nam we wszystkim w domu pomaga.

Tak często nieszczęście okazuje się szczęściem. 
Jak dobrze to sobie przypomnieć.
Jak dobrze to wiedzieć.

Z tej torby wychyla się też lekarz, który przyjmował Eliasza na intensywną terapię.
To ten, który dał mu dziesięć procent szans.
To ten, który kazał nam się pożegnać.
Kiedy przyszedł po kilku dniach na dyżur i zobaczył Eliasza w całkiem niezłym stanie powiedział:
- Chyba byłem bardziej wystraszony Pana stanem niż Pan.
Chyba tak, ale skąd on mógł wiedzieć, że Eliasz te dziesięć procent potraktuje jak rzucona rekawicę i ją podniesie. 

Kilka dni temu przyjechałam do szpitala i kiedy szłam szpitalnym podwórkiem zaczepił mnie on.

- Cześć- powiedział Pan doktor.
- Dzień dobry- odpowiedziałam grzecznie.
Przerwał rozmowę, którą prowadził z kolegą i podszedł do mnie.
- Co u Eliasza?
Mówię.
Mówię zgodnie z prawdą.

- Ja mam myśli samobójcze, bo mi umarł ojciec- odpowiedział. Ale mam dzieci i muszę żyć. Ty masz córkę i też musisz dać radę.

Wiem. Daję.

- Mi jest trudno sobie z tym poradzić- mówi.
Nie wiem co powiedzieć. Po prostu go przytulam, a on mnie. 
- Pa- mówi.
- Pa- odpowiadam.

Nie powiedziałam mu czegoś ważnego.
Więc jeśli to czyta, albo kiedyś przeczyta, to dziękuję za uratowanie życia mojemu mężowi.
Eliasz to wojownik, bez dwóch zdań.
Ale gdyby nie Wasza szybka i skuteczna pomoc nie dałby rady.
Bez dwóch zdań.

Musiałam coś z tej torby wyjąć, bo wszystko wciąż trwa, a miejsca jest mało.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz