piątek, 21 lipca 2017

Córka

Jest takie powiedzenie, że jest tylko jedno najmądrzejsze, najgrzeczniejsze i najpiękniejsze dziecko na świecie.
Ma je każda mama.
Mam i ja.

Mam córkę, wyjątkową.
Nie wiem czy jest wyjątkowa, bo takie są okoliczności, w jakich się u nas pojawiła, czy też byłaby taka, gdyby było normalnie.
I to jest takie nie wiem, które nigdy się nie dowiem, bo jak mawiała moja ulubiona poetka "nic dwa razy się nie zdarza".

A zdarzyło się tak, że czternastego października ubiegłego roku pojawiła się na świecie.
Czas był wtedy trudny, tak nam się przynajmniej wydawało, bo teraz wiemy, że może być jeszcze trudniej.
W każdym razie Eliasz jeździł na chemię co dwa tygodnie i tak naprawdę tylko tydzień żył i to ledwo, następny tydzień leżał, musiała być cisza, musiało być ciemno i blisko do łazienki.

Przed jej narodzinami, a po diagnozie często zastanawialiśmy się, jak to będzie jak ona się urodzi.
W końcu narodziny pierwszego dziecka to rewolucja dla każdej pary, a co dopiero dla pary, która kilka miesięcy wcześniej już jedną rewolucję przeszła.

Śmiejemy się czasem, że życie nam się dwa razy przewróciło, więc jeśli jest kwadratem, to jak się przewróci jeszcze dwa razy to wszystko wróci do normy.

Okazało się jednak, że nie było się czego bać.
Mili od pierwszych swoich chwil pokazała nam, że wie i że rozumie.
Była spokojna, nie wymagająca, zdarzało się, że nie płakała przez kilka dni.
Gdy tylko na jej twarzy pojawił się pierwszy uśmiech stał się jej znakiem rozpoznawczym.
Uśmiecha się do każdego.
Zaczepia tym swoim uśmiechem bliskich i obcych, znajomych i przechodniów. Trudno przejść koło niej obojętnie.
Każdego lubi.
Do każdego może pójść na ręce.
Z każdym może zostać.
Jest ufna, szczera i otwarta.
Kiedyś trzeba będzie ją nauczyć z tej ufności mądrze korzystać, ale dziś to ważne.

Jak jadę do Eliasza na dwa lub trzy dni to na pożegnanie robi mi "pa, pa"'.
Musiałabym pojechać nawet, gdyby z rozstaniem wiązał się histeryczny płacz.
Ale dzięki temu gdy jadę, to jadę z bolącym sercem, a nie z sercem rozdartym na kawałki.
Dzięki temu, gdy wiem, że mojej mamie jest z nią ciężko to mogę poprosić kogoś, by po nią przyjechał, zabrał i wiem, że ona pojedzie i że będzie tam spokojna.
Dzięki temu też, gdy jestem w szpitalu, to nie dzwonię co chwilę  jak tam Milusia, bo wiem, że dobrze. 

Moje dziecko daje mi ten komfort, chociaż ja nie daję jej tego co powinna mieć.

Nie mogę chociażby dać jej siebie w stu procentach, gdy wracam ze szpitala.
To taka klinika, taki oddział, takie choroby i tacy chorzy, w tym jeden mi najbliższy, że to nie wychodzi ze mnie nawet, kiedy wracam do domu.

Nie mogę dać jej tez zapewnienia, że "to już córuś ostatni raz mama jedzie, a później już będę tylko z Tobą".

Jeszcze nie teraz.

Nie mieliśmy okazji być rodzicami w normalnych okolicznościach.
Nie wiemy jak by to było.
Ale wszyscy jesteśmy wypadkową genów, wychowania, okoliczności, ludzi, których spotykamy.
Ona też.
Wierzę, że zdobędzie u nas taką wiedzę jakiej potrzebuje i takie doświadczenia jakie jej zapewnimy.

Życzcie nam tego kwadratu i kolejnych dwóch przewrotów.
Pierwszym niech będzie zdrowie Eliasza, a drugim coś na miarę szczęścia jakie nas spotkało, gdy urodziła się Mili.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz