środa, 12 lipca 2017

Zdrowie

Mój czteroletni bratanek bawił się u mnie w pokoju. W pewnym momencie wstał z podłogi, podszedł do półki, wziął do ręki ramkę ze zdjęciem i zapytał:
- Ciocia, a na tym zdjęciu wujek był jeszcze zdrowy?
....
To był ostatni dzień listopada, była piękna pogoda i mój wtedy jeszcze chłopak zaprosił mnie na wycieczkę. Przyjechałam do niego pociągiem, odebrał mnie z dworca i pojechaliśmy do Karpacza. Próbowaliśmy wejść na Polanę Szrenicką, szlak był wydeptany i błyszczał w słońcu jak cieniutka warstwa lodu. To była wycieczka-niespodzianka, więc zamiast butów w góry miałam na sobie trampki. W końcu na dole nie było śniegu. 
Nie mogłam podejść pod górę. Robiłam krok do przodu i zjeżdżałam metr w dół. 
Eliasz ciągnął mnie więc do góry, albo popychał trzymając mnie za plecy. Wyglądało to zabawnie, sami się z tego śmialiśmy, ale było skuteczne. 
Posunęliśmy się w ten sposób kilkaset metrów do przodu i stwierdziłam, że to nie ma sensu. 
Eliasz chciał iść dalej, chociaż szedł za nas dwóch, zapewniał, że mnie tam zaniesie, ale ostatecznie powiedział- no dobra, pojedziemy do Szklarskiej Poręby.

Na Wodospad Szklarki weszłam bez problemu, bo nie było bardzo pod górkę. 
Przeszliśmy przez barierkę i weszliśmy na duży kamień na środku strumyka, pod samym wodospadem. 
Eliasz klęknął na jedno kolano. Szum spadającej wody wszystko zagłuszał, ale zrozumiałam, że pyta czy będę jego żoną.

Tak, będę.

Eliasz wymarzył sobie zaręczyny na Polanie Szrenickiej.
To dlatego ciągnął mnie w górę, to dlatego nie chciał wracać. 
Gdybym wiedziała to szlibyśmy tam nawet do wieczora, ale byśmy doszli.

Na zdjęciu w czarnej ramce jestem ja i mój narzeczony. 
Ja stoję z przodu, Eliasz za moim plecami obejmuje mnie w pasie. 
Zdjęcie było zrobione chwilę po, bo Eli ma mokre kolano, na którym klęczał. 
Oczy mu się błyszczą, jest uśmiechnięty swoim szczerym, szerokim uśmiechem.
Jesteśmy szczęśliwi.
...
W piątek odebrałam telefon, ze szpitala.
Nie lubię tego, serce zawsze bije mi wtedy jak oszalałe, bo to zawsze oznacza złe wieści.
Nie podadzą mu chemii. 
Bałam się tej chemii, bo miała być bardzo silna, a ja już widziałam ludzi po bardzo silnych chemiach.
Ale chyba jeszcze bardziej bałam się informacji, że jej nie dostanie.
Bo to oznacza, ze jest za słaby.
Że nowotwór robi znakomicie swoją robotę. 
Że możliwości leczenia się kończą.

- Możecie Państwo kupić ten lek, o którym rozmawialiśmy. To jedyne co możemy teraz zrobić.

Ten lek to Nivolumab
Jest bardzo skuteczny, ale nie jest refundowany.
Jest też bardzo drogi. 

Muszę załatwić ten lek.
Muszę też znaleźć kogoś, kto w poniedziałek pojedzie z Żar do Poznania, z Poznania do Wrocławia i  z powrotem do Żar.
Trzeba przywieźć do badania Eliasza preparaty. A one są w Poznaniu.

Wykonuję kilkanaście telefonów, w tym do Maćka.
Znalazłam go w Internecie. Chorował na to samo co Eliasz, był w opiece paliatywnej, nie dawano mu żadnych szans na życie. 
I pomógł mu ten lek. 
Od kilku lat jest całkowicie zdrowy.
Kupujcie ten lek- mówi na koniec rozmowy.
Później dowiaduję się jeszcze o kilku osobach wyleczonych tym lekarstwem.

Nie śpię trzy noce. 
Jest weekend, a to oznacza, że nie mogę załatwić już nic. 
Boli mnie to i męczy, bo wiem, że choroba nie rozwija się przez pięć dni, a przez dwa kolejne się zatrzymuje. 
Liczy się każdy dzień.
W poniedziałek wstaję o czwartej rano i jadę do Wrocławia. 
Przez kolejne trzy dni przedzieram się przez barierę biurokracji. W międzyczasie opiekuje się chorym mężem, wykonuję kilkadziesiąt telefonów, siedzę przy jego łóżku, idę mu po zakupy, rozmawiam z lekarzami i z pacjentem obok. 
I odbieram raz po raz wiadomości ze zdjęciami mojej córki.
Całuje każde z nich.
Do każdego z nich się uśmiecham, choć wolałabym do niej.
Szkoda mi jej, szkoda mi nas wszystkich.
Ale my jesteśmy dorośli.
Ona jest bezbronna.
I jest największą ofiarą całej tej sytuacji.

Wszystko wskazuje na to, że Eliasz dostanie w tym tygodniu pierwszą dawkę.
Cieszę się bardzo, mogę trochę odetchnąć, choć i tak jestem koszmarnie zmęczona.

Do ciężaru, który już dźwigam doszedł mi jeszcze spory kamień.
Skąd każdego miesiąca wezmę dwadzieścia tysięcy złotych. 
A tak naprawdę skąd co dwa tygodnie wezmę dziesięć.
To olbrzymie pieniądze. 
Potrzebuję ich co miesiąc, a przecież niektórzy ludzie nie zarabiają tyle w rok.

Potrzebuję ich, żeby moje "TAK" z trzydziestego listopada dwa tysiące trzynastego roku mogło trwać jeszcze przez długie lata.
....

- Tak Szymku, wujek był wtedy zdrowy.
I będzie.

1 komentarz: