czwartek, 29 czerwca 2017

Czapki z głów


Wracam pociągiem z Wrocławia, wracam od Eliasza, wracam do domu, do córki i mam nadzieję też, że do samej siebie. 

Jak Eliasz jest w szpitalu to mamy taki zwyczaj, że rano karmię Mili, jem śniadanie i dzwonię do niego, albo on do mnie. 
Tydzień temu zadzwoniłam też, odebrał, ale głos miał słaby, ledwo mogłam go zrozumieć. Standardowe pytanie i niestandardowa odpowiedź: nigdy w życiu nie czułem się tak źle. 
Wiem, że to prawda, słyszę to. Rozłączam się i dzwonię do lekarza. 
- Stan jest bardzo ciężki, doszło do wstrząsu septycznego, jeśli za chwilę się nie poprawi wzywam anastezjologa.
- W jakim celu?- pytam drżacym głosem.
- W celu reanimacji.
Wybucham płaczem. Jedzie po mnie brat Eliasza, z Wrocławia, więc będzie najszybciej za półtorej godziny. 
Czekam.
Chodzę od ściany do ściany.
I czekam.
To trwa wieczność, choć wiem, że jedzie tak szybko jak się da, nawet nie wiedziałam, że można tak szybko. 
Eliasz nie odbiera już żadnego telefonu.
W międzyczasie cały czas mam wiadomości ze szpitala.
Cały czas coraz gorsze.
Niewydolne nerki.
Niewydolne serce.
Podłączają pod aparaturę.
Będą go brali na intensywną terapię, ale muszą go ustabilizować.
Jest przy nim jego siostra, mówi, że lekarz powiedział, że to dziwne i że to cud, że on jest przez cały czas przytomny.
Dla mnie ani to dziwne, ani to cud.
Wiem dlaczego. 
Tak bardzo wiem i tak bardzo wolałabym nie wiedzieć.

Kilka tygodni wcześniej na sali z Eliaszem leży pan Jurek. Pan Jurek ma rozsiany nowotwór, żonę i dwie córki.
Gaśnie. Widzimy to. 
Widzimy jak traci władzę w nogach, jak traci głos, jak stopniowo traci oddech. Widzimy czuły dotyk i ukradkiem ocierane łzy żony i córek.
Późnym wieczorem zabierają go na intensywną terapię.
Rano Eliasz mówi do mnie: Jurek nie żyje. Sanitariusz mi powiedział, że z tego oddziału intensywna terapia to ostatnia droga.
Więc wiem, że on nie traci świadomości, bo się boi.
Jadę i sobie myślę, że wczoraj jak wyjeżdżał do szpitala to pożegnaliśmy się tylko buziakiem, zwyczajne pa i cmok, jakby wychodził do sklepu po bułki. Nie wiem czemu tak wyszło, zawsze było przytulanie, wyznanie miłości, a teraz tak. 
Jak to się nigdy nie wie.

Przekaż mu, że do niego jadę i że go bardzo kocham, mówię do jego siostry.
Boję się, że nie zdążę. 
Wysiadam pod bramą i biegnę. Budynków jest wiele, ale wiem gdzie. Klinika intensywnej terapii i anastezjologii to jedyny biały budynek wśród szpitalach gmachów z czerwonej cegły. Zresztą przez tyle miesięcy mam już wszystko obcykane. 
Lekarz złości się na mnie, że tak długo, że potrzebują mojej zgody lub jej braku na działania medyczne. 
- Eliasz jest przytomny, może zdecydować sam.
- Mówił, że czeka na Panią.

Więc jestem.
Podchodzę do jego łóżka, jest rozpalony, jest też bardzo słaby, ledwo mówi. Na mój widok wybucha płaczem. Ja też. 
Lekarz mówi żebyśmy się pożegnali, że jeśli Eliasz ma jakieś ostatnie życzenia, dostępy do konta i tak dalej to żeby przekazał to teraz. 
- Mam tylko jedno życzenie- mówi Eliasz, żeby Pan przestał mówić takie głupoty. 
Mogłam się spodziewać takich słów. To jest Eliasz Dziarkowski i on nie zamierza teraz umierać. 
Niemniej żegnamy się w kilku słowach, w paru oczywistych zdaniach, które w takiej sytuacji mają inną wartość. Na tyle ile pozwala nam dławiący płacz i czas, bo Eliasz pilnie musi być poddany zabiegowi. 
Wychodzę do poczekalni, w korytarzu łapie mnie lekarz, pytam o szanse. 
Dziesięć procent.
Dziesięć procent dla Eliasza to jak dla kogoś innego dziewięćdziesiąt, tak sobie myślę.
W poczekalni jest już jego brat, bratowa, dwie siostry i szwagier. 
Po skończonym zabiegu wychodzi do nas lekarz.
-Stan jest ciężki, to jest najcięższe stadium sepsy. Módlcie się.
Boimy się wszyscy i modlimy się wszyscy.

Mówi także, że kluczowe będą dwa następne dni. Jeśli je przeżyje to jego szanse wzrosną, i że mogę do niego teraz wejść. 
Cztery monitory, sześć pomp infuzyjnych, masa kabli i rurek. Miarowe pikanie aparatury jak na filmach. Sala całodobowego nadzoru, trzech pacjentów na sali i jedyny świadomy i przytomny Eliasz. 
- Spróbuj się przespać.
- Dobrze. 
Wychodzę.
Za pięć minut wychodzi pielęgniarka i mówi: mąż chce żeby Pani przyszła.
Wchodzę, ale jest zmęczony, oczy mu się kleją.
- Spróbuj spać.
- Dobrze. 
Wychodzę i za kilka minut znów woła mnie siostra. 
Nie śpi, wiem czemu. Boi się usnąć, boi się odpłynąć, boi się stracić przytomność. 
Boi się tego oddziału. 
Nie mogę na niego patrzeć w takim stanie, nie ma we mnie zgody na taki widok, na takie cierpienie. Jestem wyczerpana dzisiejszym dniem. Wychodzę do poczekalni, zwijam się w kłębek na krześle i na kilka chwil zasypiam. 
W międzyczasie przyjeżdżają Eliasza rodzice i czekamy razem.
W końcu przychodzi wieczór i musimy opuścić oddział. Idę się pożegnać, tym razem to coś więcej niż pa i buzi. 
Lekarz mówi, że będzie dzwonił gdyby w nocy coś się działo. 
Wiem jakie coś ma na myśli i cała noc boję się, że zadzwoni. Kiedy rano słyszę dzwonek telefonu serce podskakuje mi do gardła. 
To jego siostra, kamień z serca.
Dzwonię do szpitala, przeżył noc, jest stabilnie.
Drugi kamień z serca.
Jadę do niego, śpię u jego brata więc mam blisko. 
W drzwiach oddziału spotykam Panią doktor z hematologii. Mówi, że Eliasz nie spał. 
Wiem i wiem dlaczego. 
Mówię jej o tym. Pamięta tamtą sytuację, miała wtedy dyżur. 
-Musi z nim Pani o tym porozmawiać. On musi się odblokować i zacząć spać. 

Rozmawiam więc, mówię, że posiedzę przy nim i żeby spróbował pospać. 
Eliasz wybucha płaczem.
-Czemu płaczesz?- pytam
- Bo wczoraj pierwszy raz od bardzo dawna cała moja rodzina była razem.

To prawda, była cała rodzina, szkoda tylko, że w takich okolicznościach, że na OIOMie i że wszyscy w strachu i rozmowa się nie kleiła.
Ale może to było nam wszystkim potrzebne.

Wciąż jest stabilnie, może nawet ciut lepiej, ale Eliasz jest zmęczony, ledwo mówi i ledwo kontaktuje. 
Kolejna czujna noc w oczekiwaniu na telefon i kolejna noc milczał. 
Rano na oddziale zastaje odłączonego od sztucznej nerki Eliasza. 
- Wczoraj późnym wieczorem nerki podjęły pracę. Wygląda na to, że chłopak wraca.

Tak, zawrócił z drogi, na której nie powinien się znaleźć nikt, a tym bardziej dwudziestosześcioletni młody człowiek. Wiedziałam, że tak będzie, że to jest właśnie mój mąż, mój Wojownik przez wielkie W. Tak bardzo chce żyć, tak bardzo to życie kocha, że gdy stanął na jego krawędzi, to obrócił się na pięcie i zrobił krok przed siebie. 
Wciąż blisko przepaści, ale już o krok dalej.

To była noc, która przespał. 
Odłączony jeden sprzęt ratujący życie to znak, że jest lepiej. Mózg się odblokawał, można odpłynąć.  

Przeżył dwa dni, wiec tego dnia wieczorem podejmuję trudną decyzję, że wracam do domu. 
Jest jeszcze ktoś, kto bardzo mnie potrzebuje, moja mała, kochana córeczka. 
Mówię Eliaszowi, że jadę, że muszę zadbać też o naszą córkę.
- Zadbaj o siebie. 
A Milusi powiedz, że ją bardzo kocham i że wrócę. 
Wiem o tym, nie mam wątpliwości, powiedziałam jej to jak dwa dni temu wychodziłam z domu na "nie wiadomo ile".
Że muszę jechać teraz do taty, ale że wrócę i że tata też. 
Wracam więc, teraz moja kolej, tata wróci później. 
W aucie powoli zaczyna schodzić ze mnie ciśnienie i po cichu zaczynam płakać, tym razem z ulgą, a nie ze strachem.

W domu przytulam moją córeczkę i głaszczę ją po delikatnych jak piórka włosach.  Śpiewam jej do snu "radosny zabrzmi dzieci śmiech, nikt nie uroni gorzkich łez..." i płaczę.
Właśnie dziś, właśnie teraz, tylko to mi przychodzi do głowy. 

Kolejne dni przynoszą kolejną poprawę i kiedy trzy dni później staję w drzwiach intensywnej terapii Eliasz jest gotowy do powrotu na hematologie. 
Mogę w końcu zapleść swoje ręce na jego  szyi. Robię to i szeptam: dobrze, że jesteś.
- Właśnie miałem powiedzieć Tobie to samo. 

9 komentarzy:

  1. Jestem pod ogromnym wrażeniem. Jesteście oboje bardzo dzielni.

    OdpowiedzUsuń
  2. Bardzo mi przykro czytam i płacze nawet nie chce sobie wyobrazić co czujecie... ale wiem że potęga miłości to największa broń i tak ja wy się nią posługujecie mało kto potrafi. Życzę wam wytrwałości i siły, tak siły przede wszystkim.Bede się za Was modlić.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Teraz czujemy ulgę, a na codzien cały wachlarz uczuć, jak każdy ☺

      Usuń
  3. Czytam co chwilę i przeżywam z Wami. Eliasz to mój sąsiad, kolega. Czekam aż wreszcie wyzdrowieje i będę mógł się z nim spotkać i pogadać. Gratuluje siły i odwagi. Mam nadzieję, że każdy następny wpis będzie niósł coraz lepsze wieści.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Wyzdrowieje, jesteśmy tego pewni 👍👍👍

      Usuń
  4. Znam od wielu lat Marcina, Eliasza jak był jeszcze dzieckiem, czytam twoj blog i CI współczuje, łza sama pchw się do oczu, mimo że jestem facetem po takich dawkach emocjii chce się płakać jak... Bóbr.... modlimy się za wami, wspòłczujemy i liczymy że Bóg Jehowa, wysłucha wszystkich modlitw. Nie jestescie sami, mimio że osobiście mnie mojej rodziny nie znasz, wierzymy że uporacie się z tą, jakby nie patrzeć l, tragedią. Pozdrawiam Jasiek

    OdpowiedzUsuń
  5. Wygląda to super. Pozdrawiam.

    OdpowiedzUsuń